Przeskocz do treści Przeskocz do menu

#Twarze Chełma | Tomasz Moskal

Kalendarz Piotr
#Twarze Chełma | Tomasz Moskal

Portal chelmski.eu prezentuje cykl pt. „Twarze Chełma”. To właśnie na naszym portalu poznasz sylwetki mieszkańców miasta, dla których właśnie Chełm stał się miejscem rozwijania talentów, pasji i biznesu. Naszą kolejną „twarzą” jest Tomasz Moskal.

Mateusz Grzeszczuk: Rudi Schuberth, którego piosenki miałeś okazję zaśpiewać na Opolu, pytany o plany wakacyjne powiedział, że jego całe życie to wakacje. Tomku, dlaczego twoje życie to wieczna harówa (śmiech) ?

Tomasz Moskal : Może dlatego, że Rudi wraz z zespołem nagrał kilkadziesiąt przebojowych piosenek, a ja do tej pory zaśpiewałem tylko dwie! Jeszcze zatem nie czas na permanentne wakacje. (śmiech). A na poważnie? Haruję bo lubię, bo tak zostałem wychowany. Praca jest jedną z tych wartości, które nadają życiu sens, stymulują do rozwoju i pozwalają godnie żyć.

Nie będę wymieniał listy projektów w które byłeś zaangażowany. Długa wydaje się też lista osób, z którymi miałeś okazję współpracować. Nie ukrywajmy – znają cię tu doskonale. Większość “kocha”, jakaś grupa w mniejszości “nienawidzi” Tomka Moskala. Jakim miastem byłby Chełm gdybyś się w nim w ogóle nie pojawił?

Chociaż wciąż lubię myśleć o sobie jak o młodym człowieku (śmiech), to zawodowo pracuję w Chełmie od dwudziestu dwóch lat. Przez ten czas rzeczywiście spotkałem na swojej drodze całą masę ludzi. W większości życzliwych mi do dzisiaj. Długo pracowałem w mediach, zatem siłą rzeczy byłem blisko ludzi, ich problemów, codzienności. Uważam, że jednym z moich największych życiowych skarbów jest właśnie ta niezliczona ilość kontaktów. Ludzkie losy, charaktery i postawy kształtowały także mój światopogląd. Dziś pracuję trochę z boku, w mniejszym zgiełku i tempie. Staram się jednak nie palić za sobą dawnych mostów, bo życie jest strasznie nieprzewidywalne. Nigdy nie wiadomo czy nasze życiorysy jeszcze się kiedyś nie zbiegną… A poza tym szkoda marnować życia na złość, zapalczywość i zawiść. To fakt, że jako “osoba publiczna” miałem i, pewnie wciąż jeszcze mam, wielu “kibiców”. Zdecydowanie bardziej istotne jest jednak to, że wielu chełmian uśmiecha się do mnie na co dzień, wspomina moje audycje czy też zwykłe, kameralne spotkania. A jaki byłby Chełm beze mnie? Nie ma ludzi niezastąpionych, zatem gdyby nie było mnie, byłby zapewne ktoś inny. (śmiech) Mam jednak nadzieję, że moje pasje, dorobek zawodowy i zaangażowanie trochę koloryt i spuściznę naszego miasta uzupełniły.

Wielu zapewne zaszedłeś za skórę i wielu zadarło z tobą. Pewnie wiele razy irytował cię ten chełmski światek, że miałeś ochotę dać komuś po twarzy. Jesteś silnym charakterem i aż mnie korci zapytać czy ktoś dostał manto od Tomka Moskala (śmiech).

Jeśli komuś zalazłem za skórę, a pewnie tak jest, to mam nadzieję, że nie na tyle, by nie puścił mi tego w niepamięć. Przy tak dużej liczbie znajomych, a co za tym idzie różnicach w charakterach i światopoglądach, nie z każdym da się utrzymywać kryształowe stosunki. Ja też przecież, z całym swoim “ego” nie podobam się wszystkim. Rodzice nauczyli mnie jednak tego, by robiąc swoje, zawsze szanować ludzi obok. Jeśli więc nawet czasem zdarzyło mi się “przegiąć” względem swoich współpracowników czy oponentów, zawsze stać mnie było na to, by ich później przeprosić i przyznać się do błędu. Korona z tego powodu nikomu jeszcze nigdy z głowy nie spadła. Jesteśmy ludźmi, ulegamy emocjom, popełniamy błędy. Ważne jest jednak to, żeby, jak już “opadnie kurz”, stać nas było na refleksję i właśnie ewentualną reakcję. Jeśli zaś pytasz o moje pojedynki, to w młodości “chmurnej i durnej” zdarzały się. Wychowałem się na osiedlu, gdzie zasady były twarde, więc do ich przestrzegania potrzebne były czasem twarde pięści. Wszystko odbywało się jednak według ściśle określonych zasad i niepisanego kodeksu honorowego. Na pewno nikt nikogo nie tłukł dla sportu. Ewentualne konflikty między facetami rozstrzygał czasem pojedynek do “pierwszej krwi”, po czym często zainteresowani szli razem na oranżadę lub napój w woreczku (śmiech). Moje dzieciństwo i młodość przypadło jeszcze na inne czasy, inny system. Nie dawaliśmy sobie pluć w kaszę, ale też nikt nikogo nie hejtował. Sprawę załatwiało się honorowo. Przy trzepaku.

I to właśnie za tamtych czasów narodziła się twoja sympatia do Barcelony?

Moja miłość do tego klubu trwa już rzeczywiście bardzo długo. Pewnie także dlatego, że doskonale pamiętam starą Barcę. Z Guardiolą, Koemanem czy Enrique w składzie. Oni zawsze czarowali nieprzeciętną techniką i finezją na boisku. Ale w myśl ich motta, Barcelona “to więcej niż klub”, kocham ich nie tylko za boiskowe dokonania. Ludzie związani z Barcą- wszyscy- piłkarze, działacze, kibice- są dumą Katalonii. Regionu, który z kolei kocha Polaków za nasze umiłowanie wolności i niezależności. W latach dyktatury Franco stadion Barcelony był enklawą, jedynym miejscem, gdzie Katalończycy mogli demonstrować swój patriotyzm i odrębność. Ten klub to zatem nie tylko historia piłki nożnej, ale także spuścizna Katalonii, Hiszpanii i ludzi tam mieszkających. Byłem w Barcelonie cztery razy, za każdym razem zaglądając oczywiście na Camp Nou, i jestem tym miastem zauroczony. To, że uwielbiam atmosferę starego portu, niesamowitą architekturę Gaudiego, fantastyczny klimat rozgrzanej Ramblas i smak wypitej tam sangrii, pewnie także dokłada się do mojej miłości względem klubu. O Messim powiem więc tylko tyle, że jest z innej planety. W Polsce od zawsze kocham Legię! (śmiech).

Ja też przecież, z całym swoim “ego” nie podobam się wszystkim. Rodzice nauczyli mnie jednak tego, by robiąc swoje, zawsze szanować ludzi obok.

Chyba jeszcze w 2012 roku media obiegła informacja, że Paul Greengrass nakręci dokument o Barcelonie pt. “Barça”. Tomasz Moskal “recenzowałby” (śmiech) ?

Temat jest tak szeroki, że jeden film dokumentalny tylko by sprawę polizał. Brytyjczyk wciąż się do tego zbiera, choć ja uważam, że powinien skupić się na tym, co wychodzi mu najlepiej. Czyli efektownych filmach akcji. By wspomnieć choćby ekranizacje przygód Bourne’a, całkiem udany wojenny film “Green Zone” czy oscarowego “Kapitana Phillipsa”.

Piszesz recenzje, ale raczej hobbystycznie. Z tego, co pamiętam, sam poprosiłem Ciebie byś mi polecił konkretny tytuł. Mietek Mietczyński oceniając “Ostrą randkę” naraził się jej twórcom wystawiając 3/10. W związku z tym incydentem po raz kolejny poddano wątpliwości sens istnienia zawodu krytyka filmowego. Jak właściwie oceniasz swój warsztat, umiejętności? Nie chciałeś z pasji/hobby uczynić zawodu?

Odkąd pamiętam film, książka i muzyka były dla mnie najważniejsze. Miłości do nich nauczyły mnie dwie osoby – w domu mój Tato, a w szkole podstawowej moja nauczycielka polskiego Pani Bogusława Kielnik. Tato podsuwał mi lektury, otwierał oczy na kulturę, nauczycielka zarażała pasją i edukowała. Poświęcając swój prywatny czas, dwa razy w tygodniu takich jak ja zapraszała na zajęcia Koła Polonistycznego. Nie zajmowaliśmy się tam podstawą programową. Polonistka uczyła nas za to słuchać muzyki poważnej, przeżywania poezji, umiejętności swobodnego formułowania myśli i sądów. To dzięki niej już w piątej klasie zachwyciłem się Stachurą i Wojaczkiem, wiedziałem jak sprostać operze i dojrzeć w filmie coś więcej niż tylko fabułę. Ona zmuszała nas do myślenia, uczyła korzystania z wszelkich kulturalnych form i jednocześnie prowokowała do ocen. Mieliśmy chłonąć, a później się o to spierać. Twórczo dyskutować. Śmiem twierdzić, że to, jaki dziś jestem w warstwie kulturalnej zawdzięczam właśnie Tacie i polonistce z podstawówki. Później, na polonistyce, na UW też spotkałem świetnych ludzi, którzy zarażali kulturą. Z wypiekami na twarzy, do dziś wspominam na przykład wykłady z poetyki prowadzone przez niesamowitego profesora Lichańskiego, który był znakomitym fachowcem od słowa i teatru, a którego słuchałem m.in. w towarzystwie Kasi Pakosińskiej z Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Sam wiesz, że czym skorupka w młodości nasiąknie, tym na starość trąci. Tak mi więc zostało, że wszystko, co kulturalnie skonsumuję- płytę, książkę, spektakl czy film- lubię później jakoś przerobić, przegadać. Zawsze podkreślam jednak, że każda moja recenzja jest oceną subiektywną. Nie oczekuję, że każdy, kto ją przeczyta musi się ze mną zgodzić. Fajnie natomiast jeśli zechce zabawić się w polemikę, da wciągnąć do dyskusji. To lubię najbardziej. Jeśli zaś chodzi o profesjonalne podejście do tematu to pisałem kiedyś regularne recenzje filmowe dla “Filipinki” i “Pani”. To jednak stare dzieje, dzisiaj wystarczy mi facebook. (śmiech). I jeszcze jedno. Chociaż nie zawsze się zgadzam, naprawdę lubię czytać Twoje recenzje. Uważam, że masz lepszy warsztat. Naprawdę.

Muzyczne wychodzą mi całkiem, całkiem. Zaczynam od tego odchodzić, to znaczy od muzyki, bo w grę zaczęła wchodzić “walka” o studenckie utrzymanie, czas. Zresztą może sam przyznałbyś mi rację, że to dosyć niewdzięczna rola. W dodatku mało płatna (śmiech). 

Przez ostatnie dwa lata w twoim życiu działo się więcej niż zwykle. Zakończyła się przygoda z radiem Bon Ton, projekt Expressu Chełmskiego jak działał prężnie, tak nagle zgasł. Teraz działasz przy Chełmskiej Bibliotece Publicznej i proszę zbij mnie po głowie, jeżeli się mylę – nie jest to praca twoich marzeń, sam wiesz, że marnujesz jakiś potencjał. Nie czujesz się zawiedziony? Sobą, dawnym szefostwem i współpracownikami? 

Mateusz! Pieniądze to nie wszystko! (śmiech). To prawda. Moje życie w ostatnich dwóch latach to prawdziwy rollercoaster! Po siedemnastu wspaniałych latach odszedłem z miejsca, które wraz z grupą znakomitych kolegów tworzyliśmy od podstaw… Radio było moim życiem, drugim, a bywało, że nawet pierwszym domem. Ono determinowało niemal wszystko, co dla mnie ważne. Dzięki tworzeniu, a potem pracy w Bon Tonie byłem naprawdę szczęśliwy. Poznawałem ludzi, poznawałem świat, pracowałem w gronie świetnych osób. Nieustannie uczyłem się czegoś nowego, a praca była moją pasją. Radio było, jest i będzie moją największą miłością, która działała i nadal działa jak narkotyk, uzależnia. Jeśli raz usiadłeś przed mikrofonem, poczułeś zapach studia, trudno Ci będzie o tym zapomnieć. Ja nie potrafię… Przyszedł jednak czas rozstania, a ja uwierzyłem, że mogę zrobić coś swojego. Zainwestowałem pieniądze, zdrowie i czas. Położyłem wszystko na jednej szali, bo liczyłem, że moje wieloletnie doświadczenie i umiejętności, wsparte kreatywnością młodej ekipy i dziennikarzy “Expressu” wystarczą, by znaleźć swoje miejsce na rynku, zaistnieć i zostać. Mieliśmy założenie, by pisać i mówić o rzeczach dobrych, promować pozytywne postawy, dokonania chełmian oraz ich samych. Odrzucić całą tę krew i tanią sensację na korzyść promowania tego, co w mieście dobre, atrakcyjne, przyjazne. Okazało się, że to błąd, że rynek chce czegoś innego. “Express” wytrwał ponad rok, ale nie poradził sobie, przegrał z większymi i w związku z tym lepszymi. Z większym potencjałem, doświadczeniem i co tu kryć kapitałem. Mimo fantastycznego startu, szczytnych idei i założeń, “Express” jest dzieckiem, które przyniosło mi rynkową porażkę. Nie szukam jednak tłumaczeń, nikogo nie winię, do nikogo, poza sobą, nie mam pretensji. Nie wyszło, tak w życiu bywa. Zyskałem jednak nowe doświadczenia, znajomości. To też jest ważne, potrzebne, bo przypomina choćby o pokorze, którą łatwo zgubić w medialnym szumie.

Jeśli zaś chodzi o bibliotekę, bardzo się cieszę, że tu jestem. Zanim zaczęła się moja przygoda z mediami, to właśnie biblioteka była moim zawodowym startem. Przed pracą w radiu pracowałem tu przez cztery lata, można więc stwierdzić, że teraz wróciłem na stare śmieci. Duże ukłony kieruję w stonę Dyrektora ChBP Roberta Chełmickiego, który ma fajny pomysł na bibliotekę, a który nie bojąc się mojego „bagażu” zaproponował mi pracę. Zastałem tu super ludzi, którzy świetnie mnie przyjęli i miejsce, które, także przez nowoczesną infrastrukturę i techniczne możliwości ma w sobie ogromny potencjał. Nowy budynek, technologie, sala widowiskowa, ale przede wszystkim bardzo kreatywni i “pozytywnie zakręceni” ludzie sprawiają, że to znakomite miejsce do pracy. Miejsce, które stanowi znakomite pole do popisu, wprowadzania nowych pomysłów i realizacji najbardziej ambitnych nawet kulturalnych planów. Poczekaj, zobaczysz co tu się będzie działo po wakacjach!

To prawda, że czas płynie tu wolniej niż w mediach, ale dzięki temu mam teraz więcej okazji, by pomyśleć o sobie i swoich bliskich, zadbać o kondycję i nadrobienie zaległości w lekturze. Dobrze jest!

Pewnie wprowadziłeś do redakcji Bon – Tonu jakieś zasady, pewien styl. Nie wierzę też, że czasami nie “podsłuchujesz” co tam w BT piszczy. Ile w tym miejscu pozostało “szkoły” Pana Moskala, a na ile wprowadzono zmiany?

Tak, jak mówiłem wcześniej, z pracą w Radiu Bon Ton związane są moje najlepsze wspomnienia. Bo to zdecydowanie najlepszy, jak dotąd, okres w mojej karierze zawodowej. To było coś zdecydowanie więcej niż etat. My to radio, m.in. z Jarkiem Tulikowskim, Iwoną Klepką, Edytą Kusiak czy Krzyśkiem Kwiatkiem, tworzyliśmy od podstaw! Oczywiście spiritus movens wszystkiego był Janusz Łuczkowski i grupa chełmskich biznesmenów, ale to my robiliśmy to prawdziwe radio, jego program i wyrazistość. To my skuwaliśmy płytki ze ścian w miejscu pierwszej redakcji i własnoręcznie wynosiliśmy stamtąd gruz! To naprawdę był mój dom. Dosyć szybko zostałem redaktorem naczelnym, niemal od początku miałem więc wpływ na to, jak grało radio- pod względem newsowym, społecznym i muzycznym. Wraz ze zespołem opracowywaliśmy i realizowaliśmy ramówki, ale na mojej głowie było też na przykład przygotowywanie dokumentów do KRRiTV w sprawie kolejnych koncesji. Radio dostawało je bez problemu, a jego słuchalność i akceptacja w mieście i regionie były z każdym rokiem wyższe. Bon Ton wciąż siedzi we mnie- moim sercu, głowie, wspomnieniach. Mam nadzieję, że i mój ślad gdzieś tam jeszcze pozostał. Tak, jak zostały audycje, jingle i pewne schematy programowe. A a propos podsłuchiwania. Pewnie, że to robię! Ale nie po to, by krytykować! Tam zostali moi koledzy, ludzie, których w większości przyjmowałem do pracy, a niektórych uczyłem zawodu. Często do nich piszę, na przykład o tym, że fajnie grają. (śmiech). Przechodząc obok radia czuję przede wszystkim ogromny sentyment. Ale też szacunek do pracy, którą wykonują tamtejsi dziennikarze i chyba dumę z tego, że przez siedemnaście lat budowałem pozycję, jakość i walory tej stacji. Trochę mnie w dołku kłuje, ale tak jest zawsze z pierwszą miłością! Kto wie? Może się jeszcze kiedyś zejdziemy?

Myślę, że jest to możliwe, zawsze wracamy do korzeni. Trwa sesja, dla mnie w tym roku wyjątkowo ciężka. Byłeś pilnym studentem?

Pomidor (śmiech).

Hmmm? (śmiech).

Rożnie bywało. Nie lubiłem bardzo zajęć ze starocerkiewno- słowiańskiego. Poza tym było raczej ok, chociaż studiowanie musiałem łączyć z pracą. Urodziła mi się córka zatem mój czas dzielony był pomiędzy studia w Warszawie, pracę i wychowywanie Aleksandry. Generalnie zostało mi z tego okresu sporo wspomnień i tyleż ciekawych znajomości.

Bon Ton wciąż siedzi we mnie- moim sercu, głowie, wspomnieniach. Mam nadzieję, że i mój ślad gdzieś tam jeszcze pozostał.

Ola jest z dumna taty, a tata jest z dumny z Oli?

Wiadomo- córeczka tatusia! Mam dużo powodów, by być z niej dumny. To naprawdę dobre, mądre i poukładane dziecko! Jak sięgam pamięcią to, poza kolką i ząbkowaniem, nie było z nią żadnych kłopotów. Może dlatego, że od pierwszych miesięcy życia zawsze obracała się w środowisku dorosłych, którzy także ją traktowali jak dorosłą. Od zawsze mieliśmy szczery, otwarty kontakt. Ola mogła pytać o wszystko, mogliśmy gadać na każdy temat. Mogła mieć swoje zdanie i głośno je wyrażać. Była przez to zawsze bardzo samodzielna i kreatywna. Otwarta na ludzi i na świat. Przez podstawówkę, gimnazjum i I LO przeszła jak burza, a teraz, pod koniec czerwca będzie bronić pracy magisterskiej na wydziale Psychologii UW. Jakże mógłbym nie być z niej dumny? Żyje w Wawie, kończy studia, pracuje w kilku miejscach, gotuje (bo to jedna z jej pasji). Świetnie sobie radzi, więc jako ojciec naprawdę pękam z dumy. A ona? Jest dla mnie prawdziwym kumplem, któremu mogę się wygadać, a który zawsze mnie wysłucha i wesprze. Tak, mam nadzieję, że i ona choć trochę jest dumna ze mnie.

Przed rozpoczęciem cyklu tych wywiadów pomyślałem, że oprócz zaprezentowania sylwetki, zdołał zadać parę pytań o Chełm. Ale kiedy już rozmawiam z tobą, mam ochotę pytać o Polskę. Kiedy realizowałeś mi audycję w Expressie, nie ukrywałeś, że pojawiła się propozycja zaangażowania się w politykę. Dam radę cię namówić abyś powiedział, która strona chciała cię “podebrać”?

Na przestrzeni wielu lat mojej dziennikarskiej działalności próbowali niemal wszyscy, z każdej ze stron. Najbardziej jednak zagięli na mnie parol działacze Samoobrony. Wysokie miejsce na liście do sejmu itp.itd. Grzecznie, choć stanowczo odmówiłem. Wyobrażasz mnie sobie w biało czerwonym krawacie? (śmiech)

Polityka interesuje mnie jako zjawisko, nigdy natomiast nie miałem zamiaru uczestniczyć w niej aktywnie. Może dlatego, że przez wiele lat pracy dziennikarza zdążyłem się napatrzeć i pozbawić złudzeń. Nie nadaję się do tego, nie potrafiłbym.

No właśnie nie wyobrażam (śmiech). Za to wyobrażam sobie ciebie na szczeblu samorządowym. Działasz w mediach od wielu lat, masz nie jedną tajemnicę, z wieloma politykami jesteś na “ty”. Masz świadomość, że ludzie (w szczególności po ostatnich wyborach prezydenckich w Chełmie), od lat snują teorię kto stoi za Tomaszem Moskalem, kto nim steruje (śmiech). Tomek, no to jak z tym WSI (śmiech)?

Żartujesz? Naprawdę są takie teorie? Nie sądziłem, że moja skromna osoba wzbudza aż takie emocje. Ale skoro tak jest, to chętnie odpowiem. Za Tomkiem Moskalem stoją moi bliscy- rodzina, znajomi. Wydało się! A tak na poważnie? Mam oczywiście swoje sympatie polityczne, chociaż to, co dzieje się ostatnio mocno rozczarowuje. Samorząd mnie kręci, ale zawsze, będąc strasznie krytycznym względem siebie, myślałem, że są w tej materii ludzie lepsi i bardziej kompetentni. I, że nie wypada łączyć polityki z mediami, które przecież tworzyłem. Dzisiaj sytuacja się zmieniła, więc może kiedyś? Rzeczywiście znam wielu ludzi, kocham nasze miasto, a i potencjał chyba połączony z doświadczeniem posiadam. Jeśli jednak się zaangażuję, to widzę siebie bardziej jako społecznika, kogoś, kto chce pomóc miastu i jego mieszkańcom, a nie kogoś, kto jest maszynką do głosowania i formowania koalicji w Radzie Miasta.

Tak, są takie teorie, nasłuchałem się ich dosyć wiele. Myślę, że za jakiś czas mógłbyś spróbować. Przyznam, że sam myślę o tym po cichu. Palikot w rozmowie z Wyborczą przywołał słowa Ravi’ego Shankarema – przywódcy hinduizmu, który powiedział mu: “Teraz niczym się nie przejmuj, odpocznij”. Może to błędna analiza, ale jak patrzę na twoje fotorelacje z wypoczynku, dochodzę do wniosku, że chyba najbardziej cenisz sobie wodę, morze. Prawda czy fałsz?

Prawda. Przez ostatnie dwadzieścia lat, kiedy zdarzało mi się pracować po szesnaście godzin dziennie, starałem się dbać o to, by co trzy, cztery miesiące takiej orki robić sobie reset i wyjechać. Zdecydowanie lubię poleniuchować nad wodą, powylegiwać się na leżaku, poczytać książkę. Mam kilka takich miejsc, jednym z nich są Malediwy idealne do takiej laby. Kilka do odwiedzenia jeszcze przede mną. Zwiedzać też jednak lubię. Kocham Paryż, Rzym, Londyn, Dublin, Barcelonę, ostatnio byłem w Danii. Do końca życia będę pamiętał Jerozolimę i Betlejem, bardzo chcę zobaczyć Sevillę.

Nie myślałeś o napisaniu reportażu?

Biblioteka pozwoliła mi zwolnić, wylizać rany, doładować akumulator. Pomysłów na siebie i pracę mam kilka. Chcemy je realizować właśnie tutaj, w ChBP. Kto wie? Może właśnie mnie zainspirowałeś!

Albo reportaż radiowy! Może warto nabrać sił, by pozwolić sobie na trzecią próbę zakładania rozgłośni w Chełmie?

Na razie chcę zwolnić permanentnie! Chełm ma już jedną, dobrą lokalną stację. Mały i niezbyt bogaty rynek nie pozwala na więcej. Tort reklamowy jest u nas i tak mocno pokrojony, bo korzysta z niego nie tylko radio, ale też dwie gazety lokalne, kilka portali i dwa telebimy. A i przedsiębiorcy, borykający się z kryzysem, nie płacą tyle co kiedyś. Ba, czasem wydając na ulotki, nie mają już pieniędzy do wydania w innych mediach. To ciężka sprawa, a i kwestia legislacyjna niełatwa do przebrnięcia.

To teraz już chyba mogę życzyć odpoczynku i podziękować za rozmowę?

Bardzo serdecznie dziękuję i polecam się na przyszłość! Mam nadzieję, że mocno nie przynudzałem!