Portal chelmski.eu rusza z nowym cyklem pt. “Twarze Chełma”. To właśnie na naszym portalu poznasz sylwetki mieszkańców miasta, dla których właśnie Chełm stał się miejscem rozwijania talentów, pasji i biznesu. Naszą kolejną “twarzą” jest Basia Szarwiło.
Jeżeli pada określenie: “Chełmski Klub Garnizonowy”, jakie jest Twoje pierwsze skojarzenie?
Aż mnie coś ścisnęło w środku. Początki, duże emocje na małej scenie. Intuicja. Zaangażowanie. Szycie na maszynie. Pisanie na maszynie… Nienasycenie. Niecierpliwość. Pozytywnie naiwna młodość. Budowanie pierwszych scenografii, składki z prywatnych pieniędzy na „produkcję” spektakli. Nosy przy szybach, kiedy na premierę zjeżdżały się taksówki. Liczenie drobnych z kapelusza po spektaklu. Pierwsze owacje na stojąco. Radość wspólnych wyjazdów. Festiwale. Przemek Kuszneruk, którego już nie ma… Jego powieść, wiersze, talent aktorski, kołduny, które przyniósł mi na obiad. Dzieciaki z osiedla, czyli „Teatrzyk się patrzy”. Strach żeby nie ugrzęznąć w miejscu. Biblioteka, grochówka. Miejsce, gdzie po raz pierwszy byłam skazana sama na siebie. Był to ważny etap.
Pamiętasz moment przeprowadzki? Pojawiła się łezka w oku?
O tak. Dostaliśmy pokój nr 17. Duży i pusty. Z maszyną pod pachą ruszyliśmy na podbój większej sceny… Było trochę tęsknoty… Chociaż przyznam, że jestem osobą, która raczej odcina to, co minęło. Często się resetuję.
To był też bardzo ważny moment, bo po macierzyńskim zostawiłam w domu 4 – miesięcznego Igora. Byłam ciągle niewyspana. W takiej atmosferze powstała sztuka „Radcy pana radcy” Michała Bałuckiego, nasza przepustka do Teatru Ziemi Chełmskiej. Później już nie było czasu na tęsknoty.
Jestem osobą, która raczej odcina to, co minęło. Często się resetuję.
Jaką nastolatką była Basia Szarwiło?
Zdecydowanie zbuntowaną, aczkolwiek grzeczną (śmiech). Wełniane dzwony, sukienki na szydełku. Woodstocki. Na zewnątrz wyglądałam raczej kolorowo, a w środku zawsze miałam swoje sprawy. Recytowałam, śpiewałam, grałam na gitarze
przynajmniej tak mi się wydawało). Zakochiwałam się trzy razy w tygodniu. Byłam bardzo niepozbierana. Czytałam i marzyłam o tym, co będzie. Teraz wiem, że trzeba być tu i teraz. To jest trudne bo przyszłość można sobie idealizować, przeszłość koloryzować, a teraźniejszość jest jaka jest. Z perspektywy czasu uważam, że ten okres był trochę „przespany” przeze mnie. Szukałam miejsc, gdzie mogłabym się rozwijać, nie było ich wiele. Jako nastolatka (miałam 18 lat), poznałam mojego przyszłego męża. Był dla mnie autorytetem. Oczytany. Inteligentny, pisał piosenki. Zresztą do dziś pozostaje dla mnie wyjątkową osobą. Jako nastolatka wymarzyłam sobie teatr w Chełmie… I jest. W ogóle moje marzenia są niebezpieczne, raczej się spełniają.
Z tym Woodstockiem to mnie zaskoczyłaś! Mówisz, że przespałaś ten czas, ale wszystkim nam wydaje się, że teraz nie masz jak zmrużyć oka (śmiech). Jest równowaga! Wymarzyłaś sobie teatr, on istnieje, ale czy jest dokładnym odwzorowaniem twoich marzeń?
Po pierwsze primo! Ja nigdy nie miałam problemów ze spaniem. Nigdy. Kiedy jestem niewyspana, jestem nieznośna. Można to odczuć w długiej podróży. Potrafię bardzo dużo poświęcić pracy, to prawda. Przez to, że razem z Bartkiem pracujemy w tym samym miejscu, część pracy przynosimy do domu. Czasem są to nastroje czasem obowiązki. W domu dużo rozmawiamy, oglądamy, słuchamy muzyki, czytamy, dlatego najczęściej, to właśnie w domu przychodzą różne pomysły i wtedy nie śpimy. Wtedy się nakręcamy, szukamy i gadamy, gadamy, gadamy.
Myślę, że Teatr Ziemi Chełmskiej jest w bardzo ciekawym momencie. Nie chciałabym powiedzieć, że to już jest to. Bo to byłby koniec. Ciągle mam marzenia. Jak wcześniej mówiłam, staram się raczej być tu i teraz. Chociaż mam kilka spraw, które muszę załatwić przed 40- stką.
Moje marzenia są niebezpieczne, raczej się spełniają.
Zabrzmiało tajemniczo. Mówisz, że kiedy jesteś niewyspana, to jesteś nieznośna. Co mogliby o tobie powiedzieć współpracownicy? Jak się tworzy teatr z Basią Szarwiło?
Nie jest łatwo. Chociaż jeszcze kilka lat temu byłam bardziej waleczna. Jestem zdolna do wielkich poświęceń. Nie raz bywało tak, że byłam wściekła, że ktoś poza próbami przed premierą planuje sobie wyjazd. Dla mnie to nie do pomyślenia. Często w domu zostawiałam chore dziecko z babcią. Do tej pory opuściłam próbę raz. Miałam anginę i gorączkę, która trzymała mnie w łóżku. Może i mam trochę niezdrowe podejście, ale trzeba być albo gorącym albo zimnym. Kiedy jest letnio jestem zła. Moją kolejną niedobrą cechą jest to, że bezgranicznie ufam ludziom. Jest mi bardzo niesmacznie, kiedy się rozczarowuję. Wtedy jest mi tak, jak w piosence Jacka Kaczmarskiego: „Tyleśmy razem wznieśli modlitw, rozeszliśmy się bez melodii(….)”. Jak się ze mną pracuje? Bywa wesoło, bywa nerwowo, bywają ciche dni. Jak w domu. Ja bardzo lubię ludzi z którymi pracuje. Uwielbiam próbowanie, garderobiane klimaty. Często czuje się jednak samotna i trochę obok. Ale zawsze tak było.
Które przygotowania do sztuki zapamiętałaś najbardziej?
„Polowanie na łosia” Michała Walczaka. Po pierwszym czytaniu byłam bardzo podekscytowana. Ciągle tęsknię za tym spektaklem i często zastanawiam się, jak jeszcze można by zagrać niektóre sceny.
„Polowanie…” to była sztuka przy której pierwszy raz nie musieliśmy latać ze sceny ze Sławojem i reżyserować, grając jednocześnie. W pracy nad rolą Elizy trzeba było uruchomić trochę prywatnych, mrocznych emocji, żeby rola była autentyczna. Poznałam wtedy Bogusia Byrskiego (reżysera). Lubię go i uważam, że jest uczciwym reżyserem. Ma swoje wizje i realizuje je, nie odpuszcza. Do tego jest pełen energii, którą potrafi przenieść ludziom z którymi pracuje. Widać to z pewnością w Maydayu.
Uwielbiam próbowanie, garderobiane klimaty. Często czuje się jednak samotna i trochę obok. Ale zawsze tak było.
Myślisz, że chełmska publiczność jest wymagająca?
Jest raczej wyrozumiała, głodna i grzeczna. Mówię grzeczna ponieważ nie raz obserwowałam entuzjastyczne reakcje naszej publiczności po średniej jakości występach. Po dwóch edycjach OSPT-y, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ja z tej naszej publiczności to normalnie jestem dumna. Instruktorzy, aktorzy z teatrów, które odwiedzają nas przy okazji spotkań, są zachwyceni odbiorem i liczebnością publiki.
Chociaż przyznam, że z roku na rok jest nam coraz trudniej z doborem repertuaru, ze względu na publiczność właśnie. Bardzo nie chciałabym stracić zaufania, którym jesteśmy obdarzeni jako teatr. Nasz repertuar nie należy do „mega” ambitnych. Gramy raczej lekkie, łatwe i przyjemne spektakle, ale to nie ze względu na granie pod tzw. publiczkę, ale raczej ze względu na to, że jesteśmy przecież amatorami i potrafimy mierzyć siły nad zamiary. Zdajemy sobie sprawę ze swoich ograniczeń, co nie wyklucza faktu, że nadejdzie dzień w którym sięgniemy po jakiś „niekomediowy” scenariusz. A czy nasza publiczność potrzebuje takich mniej komercyjnych wydarzeń? Jeszcze tego nie wie jak bardzo!
Z czym na pewno nie wyszłabyś do publiczności? Gdzie pojawi się u ciebie granica, jeżeli chodzi o teatr?
Z „niczym” nie wyszłabym do publiczności. W teatrze bardzo interesuje mnie forma i treść. Jestem gotowa grzebać w „treściach” i „wskakiwać” do różnych form. Lubię odwagę w teatrze, nie znoszę bylejakości i oczywistych, najprostszych rozwiązań. W teatrze bardzo chciałabym przekroczyć granicę…
Nasz repertuar nie należy do „mega” ambitnych. Gramy raczej lekkie, łatwe i przyjemne spektakle.
Czy można w ogóle mówić, że przez te lata ewoluowałaś jako aktorka teatralna? Czy z pracy „na deskach” da się wyciągnąć jakieś życiowe wnioski?
Przede wszystkim jestem amatorką, aktorka teatralna to chyba zbyt dużo powiedziane. Czy nastąpił jakiś progres? Pewnie trochę tak. Te spektakle, które są za mną zostawiły we mnie doświadczenia, których nikt mi nie odbierze. Bardzo pozytywnym doświadczeniem i nauką był spektakl „Mayday”. W nim najbardziej chyba było trzeba zaufać sobie nawzajem. Tempo dialogów i sytuacji sprawiało czasem, że trzeba było ostro improwizować i nie wypaść z akcji, a to już wyższa szkoła jazdy. Powiem szczerze, że jeśli idzie o rozwój, to do tej pory patrzyłam raczej na nasz teatr jako na całość i wydaje mi się, że idzie to wszystko do przodu, a to oznacza, że i każdy z aktorów idzie do przodu, to pewnie i ja się tam gdzieś za nimi wlokę.
Czy da się wyciągnąć wnioski z pracy na deskach? Nie jest to łatwa praca, chociaż większości może wydawać się łatwą, lekką i przyjemną. Przez te kilkanaście lat nauczyłam się konsekwencji, również tego, że niezwykle ważne rzeczą jest zgrany zespół i to nieważne czy to teatr, czy inne miejsce pracy. Wiem, że trzeba ryzykować i inwestować (żeby wyjąć trzeba włożyć (śmiech). Teraz zaczynam już rozumieć, że nie warto się spalać, chociaż nie potrafię inaczej….
Życiowe wnioski? Trzeba znaleźć sobie coś, co się bardzo lubi robić i robić to. Nikt i nic nie zmotywuje tak jak pasja.
Każdy z aktorów idzie do przodu, to pewnie i ja się tam gdzieś za nimi wlokę
Jak spełniasz się w roli mamy? Czy w wychowaniu już widać jakieś „akcenty” artystyczne?
Bycie mamą to wyjątkowa rola. Bardzo trudna. Staram się nie być nudną mamą. Igor jest bardzo wrażliwym dzieckiem. Kiedy przygotowywaliśmy w domu „Godzinę W”, oglądał z nami dokumenty o Powstaniu Warszawskim, dopytywał „po co?”, „kto przeciwko komu?”… Słuchając piosenek na próbach wzruszał się i martwił, że w piosence ludzie się żegnają, bo to oznaczało, że nie przeżyli. Zresztą prawie każdą z piosenek z „Godziny W” zna na pamięć. W kwestii historii, często odsyłam go do Bartka, na niektóre pytania nie znam odpowiedzi.
Wychowujemy go mimochodem. Popełniamy błędy. Cieszymy się, że wie kto to Dylan, Marley, że zna Beatlesów, że na dobranoc prosi o „Pana Tadeusza”. Nie pchamy go na scenę. Kiedy proponowałam mu, żeby w tym roku zagrał w „Opowieści Wigilijnej” małego Tima odpowiedział, że widzi się raczej w roli reżysera (śmiech). Od roku tańczy w Zespole Pieśni i Tańca Ziemi Chełmskiej. To była bardzo dobra decyzja. Pani Mariola potrafi nad nim zapanować, dyscyplinuje go. Do tego w tym zespole dzieci tworzą team, spotykają się, integrują. Poza tym chłopak powinien umieć tańczyć i grać na jakimś instrumencie, a przynajmniej jeden z tych warunków musi być spełniony (śmiech). Nie wiem co z niego wyrośnie? Jako 4 latek napisał, tzn. wymyślił „Bluesa o Uhrze”. Chyba bym wolała, żeby robił coś konkretnego w dorosłym życiu. Artysta to niepewny zawód.
I ostatnie pytanie. Jaką porą roku jest Basia Szarwiło?
Może jaką porą roku chciałabym być? Hmmm? Chyba jestem jeszcze wiosną, a czasami chcę być już jesienią. Wiosna jest nieprzewidywalna, napalona, daje nadzieję, zaczyna od nowa. Na jesień natomiast można liczyć. Jest solidna, zdecydowana, konkretna, pełna, liryczna, oniryczna. Ale jak tak teraz mówię o tej wiośnie i jesieni to szkoda mi lata i zimy. Może ja jestem przednówkiem (śmiech)?
Na przednówku czeka się na zielone i je się wyjątkowo tłusto (śmiech). Dziękuję za rozmowę!