Dzisiaj po ciężkiej chorobie zmarł Stanisław Dobrowolski. Znakomity malarz, grafik i rzeźbiarz. Odszedł stanowczo za wcześnie. Miał zaledwie 62 lata.
Przypominamy tekst wstępu do katalogu prac Dobrowolskiego przygotowanego na potrzeby wystawy organizowanej w warszawskim Domu Kultury Ochota. W Chełmie po raz ostatni prace Dobrowolskiego prezentowała Biblioteka Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej.
Ze Staszkiem kłopoty miał chyba każdy, kto próbował o nim napisać choćby kilka słów. Jeszcze większe problemy stwarzał zaś tym, którzy próbowali go sklasyfikować, zaszufladkować wśród dziesiątek i setek innych – podobnych mu młodych ludzi parających się pędzlem czy piórkiem.
Ktoś więcej niż samouk
Dla jednych był samoukiem, którego dojrzała i bardzo indywidualna twórczość nijak nie przystawała do stereotypu. Innym, co ciekawsze – często ludziom na co dzień obcującym ze sztuką – Dobrowolski wręcz demolował utarte schematy myślenia. Nie pasował do obowiązującej przez lata definicji amatora. Pierwszy rzut oka na jego obrazy czy grafiki dyskwalifikuje go z kolei jako typowego twórcę ludowego. Z ludowością od zawsze ma zresztą tylko tyle wspólnego, że urodził się i mieszka na wsi – dzisiaj jest to położona kilkadziesiąt kilometrów od Chełma Wólka Tarnowska. Nie ulega jednak wątpliwości, że to właśnie ludzie zajmujący się animacją twórczości ludowej stworzyli mu warunki do przysłowiowego wypłynięcia na szersze wody.
Szczególne miejsce we wspomnieniach Staszka z tamtego okresu zajmuje Wiesław Wątroba. Właśnie w jego pracowni zdobywał wiedzę na temat malarstwa, razom pracowali nad scenografiami. Dobrowolski otwarcie przyznaje, że W. Wątroba jest dla niego nie tylko autorytetem ale i przyjacielem.
Najciekawsze jest to, że nawet znawcy przedmiotu gotowi są sprzeczać się, tak jak ci przed laty na Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych: czy kreska, którą posługuje się w swoich grafikach nie jest przypadkiem kreską Tadeusza Kulisiewicza? Czy przelewany na płótno sposób widzenia i odzwierciedlania rzeczywistości nie jest bardzo podobny do tego, którym operuje Zdzisław Beksiński?
Od niechcenia prowadzone esy – floresy
Stanisław Dobrowolski, urodzony w 1958 roku w Cycowie. Malarz i grafik, nie obraża się za te wszystkie porównania. Czasem tylko z nutką swoistej nostalgii wspomina pierwsze kontakty ze światem sztuki. Opowiada wówczas o próbie wystawienia swoich grafik w Krakowie (1983 r.), kiedy oceniający jego prace nijak nie mogli uwierzyć, że delikatne pociągnięcia piórkiem wykonane zostały potężnymi dłońmi tego nieco kanciastego mężczyzny. Sprawdzili to każąc mu rysować w zamkniętym pokoju. Nie pozostawił im cienia wątpliwości.
Rysuje i maluje to co akurat siedzi gdzieś głęboko w jego sercu i umyśle. Zapytany, czy ma swoich mistrzów, nie musi zastanawiać się nad odpowiedzią:
z premedytacją nie kupuję albumów malarstwa – nie chcę ryzykować, że to co obejrzę w jakimkolwiek stopniu mnie zasugeruje. Wszystko co maluję, rysuję czy rzeźbię (…) ma być moje własne, takie jak sam czuję.
Wydany w języku rosyjskim album rysunków T. Kulisiewicza, dostał od kogoś w prezencie już po sporze jaki rozgorzał między wykładowcami krakowskiej ASP. Być może dlatego przestał używać takiej właśnie techniki. Większość grafik, (…) wykonana jest techniką diametralnie różną od tej, do której przywykliśmy wszyscy. Precyzja niezwykle delikatnej czarnej, czy barwnej kreski sprawia, że czasem trudno stwierdzić czy to przypadkiem nie jest olej albo akwarela.
Nastrój wydobywany ze zderzenia światła i cienia – jakby od niechcenia prowadzone esy – floresy, tu i ówdzie zagęszczone – budują klimat niedopowiedzenia, ściszonej wewnętrznie dramaturgii epizodu. Malutkie wycinki pejzaży, pulsujących własnym życiem, zawierających swoje własne tajemnice – niosące spokój i ukojenie jakby nostalgiczną tęsknotę za powolnym umieraniem przyrody, światem stawów, drzew i łódek zapamiętanym w dzieciństwie i bezpowrotnie utraconym”, napisał Jarosław Jankowski recenzując rysunki Dobrowolskiego ilustrujące tomik poetycki Krzysztofa Kołtuna (Powrót, Kraków 1984).
Maluję nie tylko to co ładne
Minęło jedenaście lat, zmieniło się wokół Staszka niemal wszystko. Zmienił się i on sam, a je go prace nabrały innego wymiaru. Coraz mniej w nich realizmu. Zastąpiła go nastrojowa metafora. Każda kolejna grafika, każdy olej czy collage (…) zmusza widza do chwili refleksji i zadumy. On sam nie zawszę przyznaje się do tego, co stanowi inspirację jego twórczości. Z rzadka tylko pisze tak jak w od autorskim wstępie do katalogu wystawy w Wierzbicy:
Staram się pokazać nie tylko rzeczy ładne, przyjemne dla oka. Usiłuję też poruszać pewne problemy, z którymi spotykamy się na co dzień, ale często wolimy ich nie zauważać. Udajemy, że nas nie dotyczą. Degradacja środowiska naturalnego, nieustająca ,,wojna światowa”, zanik tradycji, dewiacje w stosunkach międzyludzkich. To sprawy, o których staram się poprzez moją twórczość przypominać. Chcę ostrzec nas przed nami samymi, przed samounicestwieniem.
Jednocześnie Staszek nigdy jednoznacznie nie odpowie na postawione wprost pytanie: czy potrzaskane pnie z Twoich grafik, zdeformowane twarze masek, porywające czerwienie obrazów mają przerażać, pokazując czym grozi brak szacunku dla przyrody, dla jej ustalonych praw? Każde dzieło, w jego przekonaniu, niesie jakiś element nadziei. Nawet tak częste w grafikach mroczne postacie wcale nie muszą więc być demonami zła. Dla niego są to – potencjalnie przynajmniej – dobre duchy.
Zazdroszczę Panu tak prostych poetyckich metafor źródło swe mających w wiejsko – leśnych legendach. Ta surrealistyczna iskierka tląca się w Pańskich rysunkach, a obok niespodziewane, cudownie narysowane portrety gatunków drzew i te swobodne rysunki ilustracyjne. Mistrzu! Jesteś samorodnym diamentem, na którym pieczątki administracji kulturalnej są zbędne! – napisał w 1993 roku w liście do Staszka Władysław Hasior.
Ryszard Szymański